Jedno zdjęcie wrzucone w otchłań internetu dało impuls całej ekskursji – widok twierdzy Akerman w zimowym słońcu majestatycznie górującej nad limanem Dniestru. Bilet kupiony bez większego zastanawiania, mimo mojego wewnętrznego głosu – „Eee, znowu Ukraina?” oraz głosu osób bliskich - „Nina, bądź człowiekiem, leć na jakiś Cypr”. Nic to – lecę więc do Odessy. Nad miasto dolatujemy od strony limanu, z okna nieledwie dostrzec można miejsce gdzie rzeka kończy swój bieg i wąskim wcięciem wbija się w Morze Czarne.
Przyziemienie. Lekko trzęsie na betonowych płytach. Wysiadka.
ODIESITY
Tuż po przylocie, już na ścianie nowego terminala zastanawiać może napis „Odesa Mama” jako główny motyw i logo lotniska. I rzeczywiście miasto przygarniało jak matka kwoka swoje kurczęta pod skrzydła każdego, kto tego potrzebował, zesłańców, szukających pracy, uchodźców, tych którzy szukali swojego miejsca do życia. To niby legenda, ale chociażby po nazwach ulic widać ile i jakie nacje zamieszkiwały miasto tworząc swoje dzielnice i enklawy nadając charakter miastu: „Yevrejska”, „Grecka”, Polska”, „Bułgarska”, "Włoska”.
Po latach zarówno mieszkańcy, jak i ci, którzy do miasta przybyli, wsiąknęli w nie, przyjęli jego ducha i zwyczaje mówią o sobie „Odesyci” – Odiesity.
To również czarno-biały film z 1942 roku. Para: ona - wielkooka blondynka wpatrzona w artystę, Marka Bernesa:
- Вы артист? Pan artysta? - Нет, Одессит... Nie, Odesyta… Kiedy słyszę dobrą muzykę widzę port, niebieskie, niebieskie morze i wspominam….
Mieszkańcy o swoim mieście mówią z czułością, miękko „Adiessa”. Adiessa Mama….
DWORZEC, RYNEK PRIVOZ
Rozklekotana marszrutka [nr 117, 7 UAH] przeciska się przez przedmieścia, zatrzymując co minutę, co kilka kroków, na żądanie pasażerów, którzy często chcą wysiąść tu i teraz, nawet jeśli do zatoczki, czy przystanku zostało 10 metrów. Krótkie, jednowagonowe tramwaje suną powoli po krzywych torach. W ręku trzymam „Odessa. Geniusz i śmierć w mieście snów”. Ale nie mogę skupić się na lekturze. Dojeżdżam na główny dworzec, dworzec jak pałac, na tylnej ścianie pyszni się napis „Город-Герой” Miasto - Bohater nadany Odessie za zasługi w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.
Przed wejściem w oczy oprócz tłumu taksówkarzy na pierwszy plan wybija się Monastyr Św. Pantelejmona.
Wiele z odeskich świątyń wrośniętych jest w tkankę miasta, wciśniętych między kamienice. Monastyr, meczet, czy synagoga.
Przechodzę na targowisko. Mówią, że jeśli czegoś nie można kupić na Privozie – nie istnieje – mijam więc stoiska z ciuchami, wszelkiej maści kabelkami, patelniami i nożami, ziołami, przyprawami, których u nas ze świecą szukać. Sprzedawczyni obwieszona sznurami suszonych grzybów na wymyślnej konstrukcji własnego pomysłu zachęca do zakupu. Tu królują cytrusy ułożone w kopce, pomarańcze, mandarynki.
Granaty z odkrojoną kopułką i krwawym wnętrzem, z którego na miejscu wyciska się sok. Domowe wino rozlewane do plastikowych butelek.
Gruzińskie churchele, orzechy, bakalie. I zielenina. Stosy natki pietruszki i kolendry. Osobna hala z rybami i owocami morza, gdzie żywe raki próbują ostatkiem sił uciec ze styropianowych pojemników, a stosy miniaturowych krewetek, muli, kalmarów przypominają letni okrzyk plażowych sprzedawców „midiiiii, rapaaaany”. W samym centrum hali pomnik rybnej handlarki – Madame Storożenko obok której przycupnął kot czekający czy przypadkiem nie skapnie się mu kawałek rybiego pęcherza, czy głowy, rzucony jako odpadek przez patroszących sprzedawców.
Czy wspominałam o kiszonkach? Nieee? To skarb, to dziedzictwo kulturowe i bomba witaminowa w jednym, kiszone pomidory, kapusta w główkach, marchewka po koreańsku.
Nasyciłam oczy, mogę iść dalej.
ULICE
Od dworca do ulicy Deribasowskiej prowadzą trzy najważniejsze, równoległe ulice: Kateryńska, Ryszeliewska, Puszkińska. Symetria wydaje się nie zostawiać miejsca na szaleństwo, prostopadły układ ulic nie pozwala zagubić się w centrum, a jednak warto zboczyć i pozaglądać w bramy, zwłaszcza poza ścisłym centrum. To wewnętrzny świat podwórek, klatek schodowych, skrzynek pocztowych, balkoników.
Główne ulice obsadzone są platanami, dorodne drzewa, pozbawione w tej chwili liści, nie przesłaniają widoku na niską zabudowę. Ruszając powoli przed siebie dochodzę do budynku Filharmonii. Niektórym architektonicznie kojarzy się z weneckim Pałacem Dożów, te łuki, arabeski, wykusze. Od zewnątrz osiatkowane wejście, widać remoncik. Pierwotnie budynek służył jako Giełda, podobno mając fatalną akustykę, bo zaprojektowano go tak, aby nie można było podsłuchiwać rozmów toczących się między kupcami. A jednak [o ironio] ktoś zdecydował się umieścić w tymże budynku filharmonię
;) . Rozczarowanie delikatnie łagodzi włoskie podwórko z elegancką restauracją położone bramę dalej [Bunina 15].
ZESŁAŃCY
Na wewnętrznym zesłaniu za krytykę w wierszach tyranii cara przebywał w mieście poeta Aleksander Puszkin, pozostałością jest jego dom i pomnik oraz liczne historie jak to używał życia, nie umartwiając się wcale swoim położeniem. Brylował za to na salonach stając się miejscowym celebrytą, korzystał ze swobód i zainteresowania jakim obdarzały go panie z wyższych sfer. W końcu jego dobrodziej, Michaił Woroncow (gubernator Noworosji) wkurzony wzięciem sobie przez Puszkina jego własnej żony za kochankę i publicznym się z tym afiszowaniem; wysłał poetę do niewdzięcznych prac związanych z przygotowaniem raportu na temat szarańczy, która w tamtych czasach nawiedzała całą Besarabię. [muzeum ul. Puszkińska 13]
Na ulicy Deribasowskiej, na jednej długiej ścianie w ciągu kamieniczek tabliczki upamiętniające dawnych mieszkańców miasta i tejże ulicy – Mendelejewa, Mickiewicza, Puszkina, ci ostatni to zesłańcy, ale jakież przyjemne musiało być to zesłanie, skoro naszego wieszcza natchnęło do napisania „Sonetów Krymskich”. Co ciekawe, pomimo przebywania w tym samym okresie panowie w Odessie się nie spotkali.
PIĘKNO NIEOCZYWISTE ODESSY
Klimat miasta tworzą nie tylko piękne wycacane pastelowe pałace z rzędami Atlasów, kariatyd, puttów. To również ta biedniejsze zaułki, podwórka, uliczki schodzące w kierunku portu.
Ulicą Bunina dochodzę do Mostu Kotsebu, zawieszonego nad Devolanivs'kyim spuskiem. Ciekawy to widok, elementy mostu wyprodukowano w tej samej fabryce co części składowe wieży pana Gustawa E., w dół prowadzą pompatyczne, zakręcone schody z latarenkami, balaskami, a poniżej rozryta ulica rodem z nowoczesnego westernu, gdzie tylko wiatr hula. Opuszczona, zrujnowana, rozbierana po kawałku, a zarazem… piękna w swej brzydocie.
Dawniej zamieszkiwana przez robotników portowych, bywała podobno planem filmowym, nawet wzięta jest pod ochronę konserwatorską, ale nikt na nią nie ma konceptu i przed wszystkim pieniędzy. To jak skrzyżowanie zaułków pod kolejką w Chicago i Bronxu. To kolorowe, nieczynne kasyno Cristal Palace, rozszabrowane, pokryte graffiti. Smutny widok, dziurawa nawierzchnia, młodociani pokątnie palący papierosy, rząd garaży.
Idąc dalej dochodzę do zupełnie innego świata, bokiem, schodami przez Muzeum Archeologiczne przed Ratusz, biały majestatyczny budynek w stylu neoklasycystycznym z rzędem kolumn, gdzie co pół godziny zegar umieszczony nad wejściem wygrywa melodię "Odessa Moje Rodzinne Miasto".
Tu zaczyna się Bulwar Nadmorski, najczęściej odwiedzana trasa spacerowa miasta, pod przeszklonym „akwarium” widać pozostałości greckich osad w Odessie – miasto ma dłuższą historię niż ostatnich 200 lat, kiedy to powstała właściwa Odessa jako kaprys Carycy Katarzyny, która umyśliła sobie zbudować miasto będące Petersburgiem Południa. Stare platany owinięte girlandami światełek, na ławeczce starszy pan na akordeonie gra coś z klasyki, normalnie salon muzyczny pod gołym niebem, choć trochę pochmurno i chłodem zawiewa.
]
W połowie długości Bulwaru pojawiają się schody, najsłynniejsza wizytówka Odessy, pomnik sam w sobie, jeśli ktoś miałby mieć tylko jedno, jedyne skojarzenie związane z miastem, to zapewne byłyby to właśnie one.
SCHODY POTIOMKINOWSKIE
192 monumentalne stopnie rozszerzające się ku dołowi z doskonałym widokiem na port i morze.
Rozsławione przez scenę z filmu Eisensteina, gdzie wojska carskie na stopniach dokonują rzezi na cywilach. Co prawda zdarzenie to działo się w bocznych uliczkach miasta, ale ukazane na filmie na schodach nabiera jeszcze większego dramatyzmu. Motyw wykorzystywany w popkulturze filmowej, choćby w „Deja vu” Juliusza Machulskiego, ale najbardziej chyba znany z „Nietykalnych” Briana de Palmy, gdzie Kevin Costner wespół z Andym Garcią w ostatniej chwili ratują przed roztrzaskaniem staczający się ze schodów wózek dziecięcy, jednocześnie wyrzynając w pień ludzi Ala Capone. Na dole, pokonawszy przejście podziemne można dojść do dworca morskiego, na końcu którego ckliwa rzeźba żony marynarza, trzymająca na rękach dziecko i wpatrująca się w morze, cóż „navigare necesse est”. Ale może nie dzisiaj. Zadzierając głowę u szczytu schodów widać pomnik pierwszego gubernatora Odessy, diuka de Richelieu, który przyczyniwszy się do ukończenia budowy portu uczynił Odessę jednym z najbogatszych i najszybciej rozwijających się miast carskiej Rosji.
Byłem w czerwcu 2019 i dla mnie to był piękny romans, a Akerman to nawet więcej, fajnie sobie popatrzeć jak to wygląda zimą.Też byłem na tym rozpadającym się pomoście i tam piwko piłem i wyobraźnie uruchomiłem...
spędziłem tam 3 dni w drodze na Krym w '12 roku, no i widzę że nic się nie zmieniło, kompletnie. Miło było poczytać. Czy przed dworcem dalej stoi miafia babuszkowa z kwaterami do wynajęcia ?? A na priwozie najlepsze wino na rozliw nazywało się Izabella. Poranna degustacja wyznaczała rytm dnia....
Nic to – lecę więc do Odessy.
Nad miasto dolatujemy od strony limanu, z okna nieledwie dostrzec można miejsce gdzie rzeka kończy swój bieg i wąskim wcięciem wbija się w Morze Czarne.
Przyziemienie. Lekko trzęsie na betonowych płytach. Wysiadka.
ODIESITY
Tuż po przylocie, już na ścianie nowego terminala zastanawiać może napis „Odesa Mama” jako główny motyw i logo lotniska. I rzeczywiście miasto przygarniało jak matka kwoka swoje kurczęta pod skrzydła każdego, kto tego potrzebował, zesłańców, szukających pracy, uchodźców, tych którzy szukali swojego miejsca do życia. To niby legenda, ale chociażby po nazwach ulic widać ile i jakie nacje zamieszkiwały miasto tworząc swoje dzielnice i enklawy nadając charakter miastu: „Yevrejska”, „Grecka”, Polska”, „Bułgarska”, "Włoska”.
Po latach zarówno mieszkańcy, jak i ci, którzy do miasta przybyli, wsiąknęli w nie, przyjęli jego ducha i zwyczaje mówią o sobie „Odesyci” – Odiesity.
To również czarno-biały film z 1942 roku. Para: ona - wielkooka blondynka wpatrzona w artystę, Marka Bernesa:
- Вы артист? Pan artysta?
- Нет, Одессит... Nie, Odesyta… Kiedy słyszę dobrą muzykę widzę port, niebieskie, niebieskie morze i wspominam….
Mieszkańcy o swoim mieście mówią z czułością, miękko „Adiessa”. Adiessa Mama….
DWORZEC, RYNEK PRIVOZ
Rozklekotana marszrutka [nr 117, 7 UAH] przeciska się przez przedmieścia, zatrzymując co minutę, co kilka kroków, na żądanie pasażerów, którzy często chcą wysiąść tu i teraz, nawet jeśli do zatoczki, czy przystanku zostało 10 metrów. Krótkie, jednowagonowe tramwaje suną powoli po krzywych torach. W ręku trzymam „Odessa. Geniusz i śmierć w mieście snów”. Ale nie mogę skupić się na lekturze. Dojeżdżam na główny dworzec, dworzec jak pałac, na tylnej ścianie pyszni się napis „Город-Герой” Miasto - Bohater nadany Odessie za zasługi w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.
Przed wejściem w oczy oprócz tłumu taksówkarzy na pierwszy plan wybija się Monastyr Św. Pantelejmona.
Wiele z odeskich świątyń wrośniętych jest w tkankę miasta, wciśniętych między kamienice. Monastyr, meczet, czy synagoga.
Przechodzę na targowisko. Mówią, że jeśli czegoś nie można kupić na Privozie – nie istnieje – mijam więc stoiska z ciuchami, wszelkiej maści kabelkami, patelniami i nożami, ziołami, przyprawami, których u nas ze świecą szukać. Sprzedawczyni obwieszona sznurami suszonych grzybów na wymyślnej konstrukcji własnego pomysłu zachęca do zakupu. Tu królują cytrusy ułożone w kopce, pomarańcze, mandarynki.
Granaty z odkrojoną kopułką i krwawym wnętrzem, z którego na miejscu wyciska się sok. Domowe wino rozlewane do plastikowych butelek.
Gruzińskie churchele, orzechy, bakalie. I zielenina. Stosy natki pietruszki i kolendry.
Osobna hala z rybami i owocami morza, gdzie żywe raki próbują ostatkiem sił uciec ze styropianowych pojemników, a stosy miniaturowych krewetek, muli, kalmarów przypominają letni okrzyk plażowych sprzedawców „midiiiii, rapaaaany”. W samym centrum hali pomnik rybnej handlarki – Madame Storożenko obok której przycupnął kot czekający czy przypadkiem nie skapnie się mu kawałek rybiego pęcherza, czy głowy, rzucony jako odpadek przez patroszących sprzedawców.
Czy wspominałam o kiszonkach? Nieee? To skarb, to dziedzictwo kulturowe i bomba witaminowa w jednym, kiszone pomidory, kapusta w główkach, marchewka po koreańsku.
Nasyciłam oczy, mogę iść dalej.
ULICE
Od dworca do ulicy Deribasowskiej prowadzą trzy najważniejsze, równoległe ulice: Kateryńska, Ryszeliewska, Puszkińska. Symetria wydaje się nie zostawiać miejsca na szaleństwo, prostopadły układ ulic nie pozwala zagubić się w centrum, a jednak warto zboczyć i pozaglądać w bramy, zwłaszcza poza ścisłym centrum. To wewnętrzny świat podwórek, klatek schodowych, skrzynek pocztowych, balkoników.
Główne ulice obsadzone są platanami, dorodne drzewa, pozbawione w tej chwili liści, nie przesłaniają widoku na niską zabudowę.
Ruszając powoli przed siebie dochodzę do budynku Filharmonii. Niektórym architektonicznie kojarzy się z weneckim Pałacem Dożów, te łuki, arabeski, wykusze. Od zewnątrz osiatkowane wejście, widać remoncik. Pierwotnie budynek służył jako Giełda, podobno mając fatalną akustykę, bo zaprojektowano go tak, aby nie można było podsłuchiwać rozmów toczących się między kupcami. A jednak [o ironio] ktoś zdecydował się umieścić w tymże budynku filharmonię ;) . Rozczarowanie delikatnie łagodzi włoskie podwórko z elegancką restauracją położone bramę dalej [Bunina 15].
ZESŁAŃCY
Na wewnętrznym zesłaniu za krytykę w wierszach tyranii cara przebywał w mieście poeta Aleksander Puszkin, pozostałością jest jego dom i pomnik oraz liczne historie jak to używał życia, nie umartwiając się wcale swoim położeniem. Brylował za to na salonach stając się miejscowym celebrytą, korzystał ze swobód i zainteresowania jakim obdarzały go panie z wyższych sfer. W końcu jego dobrodziej, Michaił Woroncow (gubernator Noworosji) wkurzony wzięciem sobie przez Puszkina jego własnej żony za kochankę i publicznym się z tym afiszowaniem; wysłał poetę do niewdzięcznych prac związanych z przygotowaniem raportu na temat szarańczy, która w tamtych czasach nawiedzała całą Besarabię. [muzeum ul. Puszkińska 13]
Na ulicy Deribasowskiej, na jednej długiej ścianie w ciągu kamieniczek tabliczki upamiętniające dawnych mieszkańców miasta i tejże ulicy – Mendelejewa, Mickiewicza, Puszkina, ci ostatni to zesłańcy, ale jakież przyjemne musiało być to zesłanie, skoro naszego wieszcza natchnęło do napisania „Sonetów Krymskich”. Co ciekawe, pomimo przebywania w tym samym okresie panowie w Odessie się nie spotkali.
PIĘKNO NIEOCZYWISTE ODESSY
Klimat miasta tworzą nie tylko piękne wycacane pastelowe pałace z rzędami Atlasów, kariatyd, puttów.
To również ta biedniejsze zaułki, podwórka, uliczki schodzące w kierunku portu.
Ulicą Bunina dochodzę do Mostu Kotsebu, zawieszonego nad Devolanivs'kyim spuskiem. Ciekawy to widok, elementy mostu wyprodukowano w tej samej fabryce co części składowe wieży pana Gustawa E., w dół prowadzą pompatyczne, zakręcone schody z latarenkami, balaskami, a poniżej rozryta ulica rodem z nowoczesnego westernu, gdzie tylko wiatr hula. Opuszczona, zrujnowana, rozbierana po kawałku, a zarazem… piękna w swej brzydocie.
Dawniej zamieszkiwana przez robotników portowych, bywała podobno planem filmowym, nawet wzięta jest pod ochronę konserwatorską, ale nikt na nią nie ma konceptu i przed wszystkim pieniędzy.
To jak skrzyżowanie zaułków pod kolejką w Chicago i Bronxu. To kolorowe, nieczynne kasyno Cristal Palace, rozszabrowane, pokryte graffiti. Smutny widok, dziurawa nawierzchnia, młodociani pokątnie palący papierosy, rząd garaży.
Idąc dalej dochodzę do zupełnie innego świata, bokiem, schodami przez Muzeum Archeologiczne przed Ratusz, biały majestatyczny budynek w stylu neoklasycystycznym z rzędem kolumn, gdzie co pół godziny zegar umieszczony nad wejściem wygrywa melodię "Odessa Moje Rodzinne Miasto".
Tu zaczyna się Bulwar Nadmorski, najczęściej odwiedzana trasa spacerowa miasta, pod przeszklonym „akwarium” widać pozostałości greckich osad w Odessie – miasto ma dłuższą historię niż ostatnich 200 lat, kiedy to powstała właściwa Odessa jako kaprys Carycy Katarzyny, która umyśliła sobie zbudować miasto będące Petersburgiem Południa. Stare platany owinięte girlandami światełek, na ławeczce starszy pan na akordeonie gra coś z klasyki, normalnie salon muzyczny pod gołym niebem, choć trochę pochmurno i chłodem zawiewa.
W połowie długości Bulwaru pojawiają się schody, najsłynniejsza wizytówka Odessy, pomnik sam w sobie, jeśli ktoś miałby mieć tylko jedno, jedyne skojarzenie związane z miastem, to zapewne byłyby to właśnie one.
SCHODY POTIOMKINOWSKIE
192 monumentalne stopnie rozszerzające się ku dołowi z doskonałym widokiem na port i morze.
Rozsławione przez scenę z filmu Eisensteina, gdzie wojska carskie na stopniach dokonują rzezi na cywilach. Co prawda zdarzenie to działo się w bocznych uliczkach miasta, ale ukazane na filmie na schodach nabiera jeszcze większego dramatyzmu.
Motyw wykorzystywany w popkulturze filmowej, choćby w „Deja vu” Juliusza Machulskiego, ale najbardziej chyba znany z „Nietykalnych” Briana de Palmy, gdzie Kevin Costner wespół z Andym Garcią w ostatniej chwili ratują przed roztrzaskaniem staczający się ze schodów wózek dziecięcy, jednocześnie wyrzynając w pień ludzi Ala Capone.
Na dole, pokonawszy przejście podziemne można dojść do dworca morskiego, na końcu którego ckliwa rzeźba żony marynarza, trzymająca na rękach dziecko i wpatrująca się w morze, cóż „navigare necesse est”. Ale może nie dzisiaj. Zadzierając głowę u szczytu schodów widać pomnik pierwszego gubernatora Odessy, diuka de Richelieu, który przyczyniwszy się do ukończenia budowy portu uczynił Odessę jednym z najbogatszych i najszybciej rozwijających się miast carskiej Rosji.